niedziela, 25 maja 2014

Jeden.

Pięć miesięcy wcześniej.

Z głębokiego snu wyrwał mnie znienawidzony głos budzika. Z zamkniętymi oczami sięgnęłam w stronę szafki nocnej na której stało urządzenie szatana. Jak na złość zamiast trafić w mały przycisk musiałam zrzucić go na podłogę. Brawo, jesteś mistrzem Shelton. Z głośnym westchnięciem schyliłam się po niego, wyłączając okropny dźwięk. Jednym okiem spojrzałam również na godzinę. 6.54. Z cichym jęknięciem położyłam się ponownie na łóżko.
- A w dupie..
Nie ma to jak zacząć dzień z dobrym humorem. Dzień jak co dzień, więc po co wstawać? Ah, tak. Charlie. Tylko on jest ważny. Mój dziesięcioletni braciszek jest dla mnie wszystkim, tak samo jak ja dla niego. Po śmierci mamy tylko on mi został. Co z ojcem? Przeklęty pijak pewnie śpi po wczorajszej libacji alkoholowej. Przez ostatnie miesiące nie starczało nam na życie, a on wydawał w najlepsze pieniądze jakie dostawał z urzędu jako bezrobotny. Odszkodowania za śmierć mamy nigdy nie widziałam na oczy, więc to na pewno już dawno przepadło w jego rękach. I weź tu przeżyj, a do tego utrzymaj brata. Niewykonalne.. Szybko potrząsnęłam głową nie chcąc z samego rana się dołować. Trzeba żyć, choćby nieuczciwie. Ściągnęłam się z łóżka, narzucając stary koc na pościel. Chwyciłam bieliznę, białą koszulkę i niebieskie jeansy, wychodząc z pokoju. Skierowałam się do łazienki. Wszystkie rzeczy położyłam na pralkę. Spojrzałam w lustro przecierając oczy, które dopiero przyzwyczajały się do jasnego pomieszczenia. Westchnęłam cicho widząc jak każdy włos odstawał mi w każdą stronę. Chwyciłam szczotkę i nerwowymi ruchami próbowałam rozczesać burzę na głowie. Ostatecznie jednak postanowiłam zrobić kucyka, nie było czasu już na umycie ich. Po szybkim prysznicu naciągnęłam na siebie wcześniej przygotowane ubrania. Spojrzałam na jedyną maskarę, leżącą na półeczce pod lustrem. Zawsze śmiałam się, że stawiam na naturalność, bo niby jak inaczej tłumaczyć ludziom, że nie stać mnie nawet na kosmetyki? Przeciągnęłam nią kilka razy po rzęsach. Umyłam zęby i spojrzałam w lustro. Prezentowałam się lepiej niż przed chwilą. Na szczęście. Spojrzałam na zegarek, 7.10. Szybkim krokiem wyszłam z łazienki, kierując się do pokoju Charliego. Podeszłam do łóżka brata, chwytając go za ramię.
- Wstawaj!
- Jeszcze pięć minut..
Jęknął, uwalniając swoje ramię z pod mojego naporu.
- Charlie, spóźnimy się, znowu..
- Chwila.
Wywróciłam oczami. Nie możemy się znów spóźnić. Jeszcze chwila i całkowicie zawalę szkołę, nie mogąc pogodzić obowiązków w szkole i w domu. Ostatecznym krokiem było ściągnięcie z niego kołdry. Chwyciłam za róg i szybko pociągnęłam. Charlie z miną cierpiętnika zerwał się, machając rękami w powietrzu by złapać swoje źródło ciepła.
- Oddawaj!
- Do łazienki.
Zaśmiałam się widząc jego nieszczęśliwą minę. Po chwili jednak wstał z łóżka i skierował się do łazienki. W podobny sposób ogarnęłam jego łóżko niczym w moim pokoju. Zeszłam na dół do kuchni z zamiarem zrobienia czegoś na śniadanie. Otworzyłam lodówkę, wykrzywiając się jednocześnie. Koniec miesiąca. W lodówce był tylko kawałek szynki, masło i kilka butelek z piwem.
- Co na śniadanie?
Spojrzałam na brata, który siadał właśnie przy stole z szerokim uśmiechem. Westchnęłam cicho, wyciągając potrzebne składniki na kanapkę.
- A jak myślisz?
- Naleśniki?! Jajecznica?! Płatki?!
- Kanapki..
- Znowu?
Podeszłam do stołu wzruszając ramionami. I co powiedzieć takiemu dzieciakowi?
- Gabi zaprosiła nas dzisiaj na obiad.
- Super! Zaraz po szkole?! Będę mógł się pobawić z Rambo?!
Zaśmiałam się cicho. Kto normalny nazywa jamnika Rambo? Okej, trzeba przyznać, Gabi nie jest normalna. Za to jest najlepszą przyjaciółką na świecie. Bez niej zginęlibyśmy w połowie miesiąca. Częste obiady w jej domu były jak wyrwanie się ze świata rzeczywistego. Trzy daniowe posiłki, pełne talerze i coś na wynos. Nigdy nie było nas na to stać, nawet jak mama żyła. I chyba tutaj należy wspomnieć o podziale naszego miasta. Zresztą nie ma nawet żadnego podziału. Większość miasta to dzielnice dywanowe, bardzo bogate. Wille czy apartamenty wyglądały jakby mieszkały w nich gwiazdy Hollywood. Aczkolwiek takowych nie spotkamy na ulicy. Możemy za to spotkać znanych biznesmenów, właścicieli przedsiębiorstw czy koncernów. Codziennie wyjeżdżali oni do Londynu. Z Lighton do stolicy było około 30 kilometrów, czyli koło pół godziny drogi samochodem. I kilka ulic dalej od najbardziej okazałych domów, pod lasem, mieszkaliśmy my. Ludzie biedni, pracownicy, niewolnicy - tak byliśmy właśnie określani. Jedna ulica małych domków. Mieszkańcy naszego osiedla zajmowali się przede wszystkim pracą w domach bogatych - jako pomoc do sprzątania, gotowania, ogrodnicy, wychodzenie z psami, opiekunowie do dzieci. Jakże kolorowo.
- Pamiętasz, że muszę dzisiaj zapłacić za wycieczkę do Manchesteru?
- O kurcze, a ile to było?
- 100 funtów.
- ILE?
- No bo to na cały tydzień..
Zmieszał się, słysząc mój podniesiony głos. Gorączkowo myślałam co zrobić w tej sytuacji. Mały tak bardzo chciał jechać by zobaczyć stadion Manchester United i piłkarzy.
- Kiedy dokładnie musisz zapłacić?
- No na ostatniej godzinie lekcyjnej.
- Czyli?
- O dziesiątej.
- Przyniosę ci do szkoły, dobra?
- Super!
Z wrażenia podskoczył aż na krześle, a ja nie mogłam się nie uśmiechnąć. Musiałam jakoś skombinować te sto funtów, gdyż takowych nie było na pewno w domu. Po śniadaniu i zapakowaniu drugiego śniadania wyszliśmy z domu. Szybkim krokiem podprowadziłam go do szkoły i pomachałam oddalając się. Ze szkoły Charliego do mojej było około 10 minut. Spoglądając na zegarek dokładnie tyle samo czasu miałam by dojść do szkoły, dzwonek zbliżał się nie ubłagalnie razem z hiszpańskim. W ostatniej chwili wbiegłam do szkoły o mało nie potykając się o próg i ciągle kogoś potrącając. Nie patrzyłam w ich stronę, bo przez ich spojrzenia wyższości zaraz stałabym się małym robaczkiem. Nienawidziłam tej szkoły, tego miasta i tego życia. Kto widział by była tylko jedna szkoła w mieście?! I to taka do której chodzą sami bogacze i kilka osób z biednej dzielnicy, czy oni nie wiedzą jakie to ma skutki? Nikt nie myśli przyszłościowo. Z cichym westchnięciem dotarłam do swojej szafki. Kilka sekund szarpałam się z nią, bo jak zwykle po wybraniu odpowiedniego pinu ta musiała się zaciąć. Wepchnęłam do niej plecak, wyciągnęłam zeszyt i książkę. W tej samej chwili zadzwonił dzwonek, a ja biegiem ruszyłam do sali z hiszpańskiego.
- Spóźnienie, panno Shelton.
- Przepraszam bardzo, ale..
- Siadaj! Spotkamy się po lekcjach.
Starszy mężczyzna, który nauczał hiszpańskiego miał obsesję na punkcie punktualności. To były dwie minuty spóźnienia. DWIE!
- Stary piernik.
Mruknęłam do Gabi, koło której właśnie usiadłam. Ta zaśmiała się cicho, podsuwając do mnie swój zeszyt. Otworzyłam szeroko oczy, zauważając, że było jakieś zadanie domowe. Pięknie.
Panno Shelton! Jak zapyta pani gdzie można kupić bilet na autobus?
- Ee.. donde puedo sacar un bilette de autobus?
- Czyżby odrobiła pani zadanie domowe?
- Czasami mi się zadrzy.
- Szkoda, że tylko czasami.
Nauczyciel odwrócił się w stronę kolejnej osoby, a ja z wdzięcznością spojrzałam na przyjaciółkę. To właśnie z jej zeszytu odczytałam odpowiedź na pytanie nauczyciela. Ta uśmiechnęła się szeroko, kręcąc głową. I tak minęła nudna godzina hiszpańskiego.
- Masakra..
- Coś ty, świetnie ci poszło Jass.
Zaśmiała się czarnowłosa idąc w kierunku szafek. Szłam koło niej, rozglądając się na różne strony z jedną myślą 'kto dzisiaj?'
- Słuchaj Gabi.. mogłabyś mi pożyć stówę?
- Poczekaj.
Dziewczyna wybrała kod do szafki i wyciągnęła portfel.
- Mam dwadzieścia..
Przygryzłam lekko wargę, spoglądając na pieniądze, które wyciągnęła w moją stronę. Z wymuszonym uśmiechem schowałam je do kieszeni.
- Oddam ci jak tylko będę miała, na prawdę, przepraszam, że ciągle..
- Jass, Jass, spokojnie. Dwadzieścia funtów to nie majątek i przepraszam, że mam tylko tyle.
Zaśmiała się, ciągnąc za końcówkę mojego kucyka. Próbowałam spojrzeć na nią groźnym wzrokiem, ale to rozśmieszyło ją jeszcze bardziej. Schowała książkę z hiszpańskiego i wyciągnęła zeszyt z biologii.
- Idziemy na biologię?
- Dzisiaj ma być ta kartkówka?
- Tak.
- To będę za godzinę.
Wyszczerzyłam się w jej stronę, wiedząc, że nie mogę iść na tą kartkówkę by jeszcze bardziej nie pogrążyć się w bagnie. Byłoby naprawdę źle, gdybym dostała kolejną jedynkę, a nie mam teraz czasu zajmować się tym przedmiotem. Nigdy nie byłam ścisłowcem. Gabrielle westchnęła cicho i po dzwonku udała się w stronę klasy. Ja w tym samym czasie obserwowałam ludzi rozchodzących się w swoje strony. Szybko wyciągnęłam też swój notes w którym miałam pozapisywane numery niektórych szafek. Zajęło mi około pół roku by dojrzeć jak niektórzy wybierają swój kod. Brzmi to jakbym nie miała żadnych wyrzutów sumienia. Niestety, te nieustannie krążą w moich myślach czy snach. To jest tak bardzo okropne, że niedługo dojdę do perfekcji niemyślenia o niczym by tylko nie myśleć o ukradzionych pieniądzach. Z pracy, czyli z wyprowadzania psów dwa razy w tygodniu u państwa Bright mam całe 30 funtów, które starczają na tydzień jedzenia. Nie ma mowy by odłożyć choć pensa. Jedyne co mnie ratowało w tej sytuacji to brak kamer i możność wybranych przeze mnie osób. Zawsze zabierałam koło 20 funtów od kilku osób, mając nadzieję, że ci nie zorientują się braku tak niewielu (lub wielu - zależy od punktu siedzenia) pieniędzy. To nie jest też tak, że ciągle kradnę. Kradnę tylko w ostatecznej sytuacji, kiedy już nie ma co włożyć do ust. Jednak nic nie tłumaczy mojego postępowania. Będziesz się smażyć w piekle, Jass. Kiedy piętnaście minut po dzwonku na korytarzu nie było już żywej duszy, zabrałam się do działania. Cztery szafki, cztery głupie szafki. W dwóch bezproblemowo znalazłam dane banknoty. Jednak przy trzeciej szafce usłyszałam jakiś szelest, a następnie kroki zmierzające w tą stronę korytarza. Szybko schowałam banknot do kieszeni. Nie wiedziałam jednak jak zamknąć szafkę, by nikt nie zorientował się, że była otwierana. Szafki miały to w sobie, że wydawały głośny dźwięk przy zamykaniu. Cholera, cholera. Wyciągnęłam z torby wodę, rozlewając ją pod nogami. Schowałam pieniądze głęboko do torby. Słyszałam głosy coraz bliżej siebie.
- To głupie, głupie, głupie.
Mamrotałam pod nosem, ale słysząc, że grupka osób już jest koło winkla, wzięłam mocny zamach i przywaliłam głową w szafkę, upadając w rozlaną wodę. Szafka na moje szczęście zamknęła się, ale mój idiotyczny pomysł, był na tyle głupi, że kiedy otworzyłam oczy widziałam tylko rozmazaną przestrzeń.
- Hej! Nic ci nie jest?!
Usłyszałam jakiś bełkot nad sobą, próbowałam dostrzec kto to jest, jednak nie było mi to dane. Zauważyłam jednak, że nad tą rozmazaną postacią, pojawiają się dwie kolejne. Czułam jak czyjeś kolana wbijały mi się w bok. Ktoś delikatnie uderzał mnie w policzek, by tylko mnie ocucić.
- Jest ranna..
- Serio? Nie zauważyłem Fabian.
Powiedział głos najbliżej mnie. Zaraz poczułam jak ktoś dotyka mojej głowy. Zapiekło, a ja wydałam z siebie cichy jęk.
- Zostawcie ją, przecież to tylko Shelton, nie ma się czym przejmować.
- Jesteś taka głupia Gill.
- No co? Przecież to ta biedna! Nie rozumiem czym się tak przejmujesz Harry.
Harry? Harry Styles? Drogi Harry Stylesie, właśnie ukradłam ci pieniądze z szafki, a ty się mną przejmujesz. - pomyślałam, próbując złapać w końcu ostrość.
- Tony, idź zobacz czy jest pielęgniarka.
- Okej..
- Ja się zwijam, a ty baw się w bohatera.
Usłyszałam ponownie głos dziewczyny, która ruszyła w stronę wyjścia ze szkoły. Jej stukanie obcasami przyprawiło mnie o nieziemski ból głowy. A może to moje głupie przywalenie w szafkę?
- Czekaj Gill, idę z tobą! Idziesz Harry?
- Jasne. I ją tu zostawię?
- No..
- Banda idiotów.
Mruknął tylko, nie ruszając się z miejsca. Kiedy tamta dwójka zniknęła za drzwiami, chłopak po raz kolejny zaczął trącać mój policzek.
- Słyszysz mnie Jass?
Próbowałam przytaknąć głową, ale ból jaki poczułam w obrębie czoła był nie do wytrzymania. Chwyciłam tylko jego rękę, by przestał uderzać. Każde uderzenie, jakby odbijało się echem w mojej głowie.
- Jass?
- Ciszej..
- Co?
- Proszę, mów ciszej. Głowa mi zaraz pęknie.
Czułam jak woda, na której się niby poślizgnęłam, wsiąka mi w materiał bokserki. Z cichym westchnięciem, próbowałam się podnieść, by w końcu usiąść. Pomimo, że dłonie Harry'ego trzymały mnie wciąż przy podłodze, udało mi się w końcu dopiąć swego.
- Powinnaś leżeć, pewnie kręci ci się w głowie.
- Musze wyjść.
- Dokąd?
- Musze iść do brata.
- Poczekaj na pielęgniarkę, Tony..
W tej samym momencie usłyszałam kroki i głos chłopaka.
- Nie ma pielęgniarki, ale udało mi się zabrać z gabinetu wodę utlenioną i plaster.
Usłyszałam nad sobą.
- Okej, to już możemy coś zdziałać. Oprzyj się o szafkę.
Powiedział i całkiem delikatnie obrócił mnie tak bym mogła się oprzeć o szafki. Spojrzałam na niego, w końcu widziałam wszystko w pełnej ostrości. Spoglądał na mnie z lekkim uśmiechem, ale na jego twarzy można było wyczytać również zmartwienie. Co? Martwił się o mnie? Niemożliwe. Uniosłam wzrok na Tony'ego. Ten za to uśmiechał się do mnie szeroko, przeskakując wzrokiem z mojej osoby na swojego kolegę. Kiedy jednak chusteczka z wodą utlenioną dotarła do mojej głowy, syknęłam i spróbowałam uciec w przeciwną stronę.
- Oh, tą dzikość to zachowaj na później.
Usłyszałam z ust młodego mężczyzny. Zmierzyłam go wzrokiem, nie wiedząc co chciał przez to powiedzieć. Westchnęłam cicho, czując jak drugą dłonią przytrzymuje mój policzek.
- Nie ruszaj się.
Powiedział patrząc mi prosto w oczy.
Weź te oczy Styles, bo się rozpłynę.

4 komentarze:

  1. jejku zajebisty :**

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie się ogarnęłam, żeby skomentować u ciebie rozdział. Oczywiście może być nieskładny, bo czytałam wczoraj, a daję komentarz dzisiaj - moje myślenie :D
    Podobała mi się relacja między Jass, a jej bratem. Wyglądało to tak, jakby był on dla niej najważniejszy na świecie. Nie ważne czy by się waliło, paliło, a ona zrobi wszystko, żeby na twarzy jej braciszka zagościł uśmiech. Ach, ta siostrzano-braterska miłość :D Doskonale ją rozumiem, bo sama posiadam starszego brata, dla którego zrobiłabym wszystko, ale to tak swoją drogą i zbaczając z tematu odcinka.
    Nie sądziłam, że zaczniesz wątek kradzieży już w pierwszym odcinku. Może tego nie pochwalam, ale jakby nie patrzeć ona miała w jakimś stopniu cel, dla którego TO robiła. Wiem, że jest to złe, ale innego wyjścia nie miała - niestety. Przecież kto zatrudni do normalnej pracy osobę z taką reputacją, którą zagwarantował JEJ ojciec. To przykre, że czasami jesteśmy odbierani poprzez pryzmat własnych rodziców.
    Końcówka mnie zaskoczyła w każdym możliwym momencie. Byłam w takim szoku, że zastanawiałam się, co mam ci napisać, żeby było po pierwsze ładnie, a po drugie logicznie :D
    Styles, czyli ten bogaty, który powinien być zadufany w sobie, a pomoc biedniejszym nie należała do jego mocnych cech charakteru. A tu takie zaskoczenie, gdzie pomaga "koleżance, dziewczynie", z którą nie łączą go bliższe stosunku. Ładne zachowanie, że martwił się o nią, mimo że ona zupełnie zwalała na dalszy tor swoje rozwalone czoło (albo było coś takiego w tekście, albo tak wywnioskowałam xd) nad potrzeby swojego młodszego brata. I jest to słodkie :)
    Harry jest słodki i pomógł jej, mimo że nie musiał. Osobiście sama chciałabym być na miejscu Jass :D
    Tradycyjnie czekam na nowy odcinek. Jestem ciekawa, co nam w drugim rodziale zaserwujesz i mam nadzieję, że będzie równie dobre. Skoro ten tekst powstał bez weny to jestem ciekawa, jaki powstanie, kiedy posiadasz dużo weny :P
    Czekam na nowy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudny! Nie mogę doczekać się dalszych! *O*

    OdpowiedzUsuń

Szablon by S1K